Tidal to bardzo popularny serwis muzyczny. Zasady jego działania są takie same jak w przypadku Apple Music, czy Spotify.
Konkurencja na rynku jest jednak naprawdę duża, a jakby nie patrzeć potentatów jest niewielu. Osobiście, Tidal nie przypadł mi do gustu — wolę Spotify. Aczkolwiek jestem zdania, że każdy używa tego, co mu pasuje najbardziej.
Okazuje się jednak, że Tidala opuszcza coraz więcej osób i z tego właśnie powodu ma nie małe problemy.
Jeden z bardzo znanych raperów – Kanye West straszy firmę odejście. Pan ten ma za sobą naprawdę sporą grupę słuchaczy, która razem ze swoją gwiazdą może opuścić serwis. Nie jest to jedyny problem aplikacji. Kolejnym jest ekskluzywny album kolejnego rapera, Jay-Z. Na tę chwilę Tidal ma go na wyłączność, ale jego prestiż może ulec zmianie po 7 lipca.
Prawda jest taka, że nie jest to jednorazowe tournee.
Tidal ma naprawdę wyboista i pokręconą historię. Myślę, że aby ją ogarnąć w stu procentach, potrzeba co najmniej pół litra wódki, ale spróbujemy bez tego zacnego trunku. Tidal wywodzi się z serwisu o nazwie WiMP, którego mało kto zna i mało kto pamięta. Jego właścicielami są teraz artyści, część platformy należy do amerykańskiej sieci Sprint. Zaczęli oni z wysokiego C, bo jako pierwsi zaoferowali odsłuchiwanie nagrań w formacie bezstratnych. Co za przyjemność dla uszu melomanów. Wprowadzili też jakoś Master, czyli brzmienie hi-res. Konkurencja dostała wtedy mocnego kopa w wielkie D. Wstrząsnęło to całym rynkiem. Może tylko Apple był wtedy na tym samym poziomie technologicznym, ale jak wiadomo z Apple — nie każdy go ma. Jeżeli w cenę aplikacji wchodzi też ceną smartfona, to może być ciężko z popularnością.
Jakiś czas temu na rynek trafił najnowszy album rapera Jay-Z.
Znacie pewnie pana z występów z Linkin Park, jeżeli nie do końca ogarniacie jego prywatną twórczość. Album ten trafił do Tidala na wyłączność. Wszystko pięknie ładnie — jesteś fanem Jay-Z, to wgraj sobie Tidala. Albumik liczy tylko dziesięć kawałków, wiec nie jest tego dużo. Mało kto brał pod uwagę, że Jay-Z, który w końcu szefuje Tidalowi, pomyśli o umieszczeniu nagrać na innych streamingach. Byłoby to w opinii jego fanów wręcz kuriozalne zagranie. A jednak! Artysta zaczął myśleć portfelem, a nie tym, co wypada. Dokładnie 7 lipca album 4:44 ma się pojawić na Apple Music. Do tego dochodzą jeszcze problemy na linii Jay-Z – West. Kanye poinformował, że serwis jest mu winny 3 miliony dolarów za dostarczenie albumu oraz nagranie wideoklipów. Oczywiście sam Tidal ma zupełnie inne zdanie. Uważają oni, że West powinien wyprodukować klipy na własną rękę i dostarczyć gotowe pliki wideo, by otrzymać za nie zapłatę. Sprawa wygląda poważnie i może się okazać, że to nie tylko kaczki dziennikarskie. Doniesienia w sprawie dysputy raperów nie wyglądają na przesadzone. Źródła mówią o zakończeniu negocjacji przed dwoma tygodniami.
Co więcej, podobno Jay zamieścił w nowym albumie kawałek zaadresowany do swojego kumpla.
Jak widać, problemy kochają Tidala. Nie, żebym był w stosunku do nich źle nastawiony, ale mają zwyczajnie pecha. Mimo tego, że serwisy streamujące są podobne, to mają zasadnicze różnice. Tidalowcy oferują koncerty, dokumenty i inne materiały wideo skupione na muzyce. W Spotify i Apple Music tego nie zaznacie. Skupiają się wyłącznie na treściach, z czego Apple na tych na wyłączność. Liczby jednak bolą i tu Tidal przegrywa. Liczba subskrybentów serwisu nie powala na kolana i cała czas spada na rzecz konkurencji. Tak więc nie dziwota, że starty Kanye Westa są tak odczuwane i biją go po kieszeni.