Xiaomi na stałe wpisało się w nasze życie technologiczne, a rozwiązania tego producenta zostały bardzo docenione szczególnie przez Polaków. Kolejny ban, który uniemożliwiłby chińskiej marce korzystanie z amerykańskich technologii, byłby niemałą tragedią. O co jednak tak właściwie chodzi? Spójrzmy, co wydarzyło się w ostatnim czasie i jak rozwinie się sytuacja na linii Xiaomi–USA w nadchodzących miesiącach przede wszystkim z naszej perspektywy.

Czy ban Xiaomi dotknie użytkowników z Polski?

Odpowiedź jest prosta – w tym momencie nie. Do Polski już płyną kolejne setki telefonów sygnowanych logiem Xiaomi wyposażonych w usługi Google, system Android oraz procesory Qualcomma. Klienci znad Wisły nie mają się o co martwić. W najbliższym czasie produkty Xiaomi nadal będą wspierać usługi Google, kolejne aktualizacje Androida oraz standard płatności Google Pay. Dostawcy z USA nadal mogą współpracować z jednym z największych chińskich producentów smartfonów i krótkoterminowo prawdopodobnie niewiele się zmieni. Może jednak się okazać, że w pewnym momencie dojdzie do podobnej sytuacji jak w przypadku Huawei, lecz jakiekolwiek poważne zmiany będą poprzedzone odpowiednim okresem na dostosowanie się firmy do zmienionych realiów i dopełnienie kontraktów. Aktualnie nie ma zatem powodów, by obawiać się utraty dostępu do usług Google przy zakupie smartfona Xiaomi.

Xiaomi to jeden z najpopularniejszych producentów smartfonów w Polsce, a w ostatnim roku udział chińskiej marki w rynku nad Wisłą wzrósł z 10% do 17%. Źródło: StatCounter

Mimo tego istnieje kilka kwestii, na które warto zwrócić uwagę w kwestii bana na Xiaomi. Co próbowały osiągnąć władze USA, umieszczając tę markę na czarnej liście? W jaki sposób działa „nowy” typ bana, z którym polscy konsumenci nie mieli jeszcze styczności? I w końcu – jak ta sytuacja odbije się na całym rynku smartfonów? Nie możemy oczywiście pominąć także perspektywy głównych zainteresowanych, czyli chińskiego producenta oraz amerykańskich klientów.

Czym różni się ban na Xiaomi od bana na Huawei?

Ban na Huawei przewidywał zakaz współpracy podmiotów amerykańskich, takich jak Qualcomm czy Google, z chińską firmą. W przypadku Xiaomi mamy do czynienia z nieco „lżejszymi” sankcjami – główną kwestią jest zakaz inwestowania w tę spółkę przez amerykańskich inwestorów. Dlaczego tak jest i jaki to ma praktyczny wpływ na sytuację firmy?

Uzasadnienie władz USA dotyczy rzekomego powiązania pomiędzy chińskim producentem telefonów a chińską armią. Inwestując w Xiaomi, amerykańscy inwestorzy mieliby przyczyniać się do rozwoju innowacyjności i zasobów wojska Chińskiej Republiki Ludowej. W końcu po to między innymi kupujemy akcje danej spółki – chcemy naszym kapitałem budować jej siłę, by ta przyniosła nam zyski.

Niepewne oskarżenia i walka o zaufanie

Czy USA ma jednak dowody na to, że Xiaomi współpracuje z wojskiem? Tego jeszcze nie wiemy – firma od razu odwołała się od decyzji organów USA i przygotowała pozew, który ma prowadzić do skreślenia jej z czarnej listy. Warto jednak podkreślić, że nawet przy potencjalnym sukcesie dla chińskiej marki droga do osiągnięcia porozumienia może trwać latami. Z perspektywy klienta jest to pewna gra dotycząca zaufania.

Po jednej stronie stoi USA – kraj, który od początku podkreślał demokrację i wolność jako swoje główne wartości, jednak od pewnego czasu ma z nimi coraz większe problemy. Dodatkowo można odnieść wrażenie, że amerykańskie spółki i instytucje próbują oskarżać wszystkich dookołą o swoje ekonomiczne porażki. Po drugiej stronie mamy natomiast Xiaomi. To firma oficjalnie wolna od wpływów, lecz rozwija się w kraju, w którym panuje jawna cenzura oraz wiele specyficznych zasad dotyczących biznesu. Dodatkowo ostatnio dochodzą do nas słuchy, że w pewnym regionie mogło dochodzić do wykorzystywania mniejszości narodowych w obozach pracy. Trzeba przyznać, że nie jest to łatwy dylemat.

Gdyby nie Trump…

Trump Huawei Xiaomi

Decyzja o zbanowaniu Xiaomi padła jeszcze za rządów Donalda Trumpa. Kadencja 45. prezydenta USA była niezwykle kontrowersyjna, a jednym z głośniejszych ruchów były bardzo medialne, a także bardzo nieskuteczne ataki na chińskie marki. Wojna gospodarcza pomiędzy Waszyngtonem i Pekinem w ostatnich latach nabrała rumieńców. Jak wyglądałaby obecna sytuacja, gdyby raport pozwalający na umieszczenie firmy na czarnej liście, nie zdążyłby powstać za czasów poprzedniej władzy? Czy Joe Biden odwróci decyzję Donalda Trumpa? Raczej nie powinniśmy się spodziewać, że ban zostanie szybko zdjęty. W tym momencie nie ma on aż tak dużego znaczenia w szerszej perspektywie, a nowy prezydent również raczej nie skłania się do promowania chińskiej gospodarki. Wydaje się, że odłożenie tej sprawy tymczasowo na drugi tor byłoby najbardziej adekwatnym podejściem.

Warto spojrzeć na tę sprawę także od strony popularności Xiaomi w USA. Marka znakomicie radzi sobie nad Wisłą, lecz w Stanach w zasadzie nigdy nie zdobyła większej popularności. Wynika to z wielu różnych kwestii – rynek zajęty jest przez Apple i Samsunga, trendów panujących wśród amerykańskich konsumentów oraz nieufności wobec chińskich dostawców. Co ciekawe, popularne media technologiczne już trzy lata temu przewidywały sprzedażową porażkę Xiaomi i potencjalne problemy marki związane z wojną handlową i podejściem USA do firm z Chin. Sceptyczne nastawienie inwestorów wobec giganta z Państwa Środka było zatem zrozumiałe już od początku. Ze względu na specyfikę rynków finansowych ciężko stwierdzić, ilu z nich zdecydowało się wyłożyć na stół większe kwoty. Na pewno nie możemy tu mówić o szale na poziomie CD Projekt Red czy Tesli – to wbrew pozorom są relatywnie niskie kwoty.

Z amerykańskiej perspektywy ban ma zatem niewielkie znaczenie. Faktem jest jednak to, że inwestorzy z USA muszą wycofać swój kapitał do 11 listopada 2021. Mają więc na to sporo czasu.

Stany Zjednoczone proszą się o to, by chińskie podmioty wycofały się z ich rynku

TikTok, Huawei, Tencent vs Google, Apple

USA prowadzi politykę, która stanowi przeciwny biegun postępowania krajów UE. Na Starym Kontynencie bardziej angażujemy się we współpracę z chińskimi podmiotami i próbujemy wspólnie tworzyć warunki korzystne dla obydwóch stron. Podejście Stanów Zjednoczonych wygląda zupełnie inaczej – chińskie podmioty traktowane są tam jako podejrzane, „komunistyczne”. Często sięga się po słowa takie jak „szpiedzy” czy „infiltratorzy”. USA najlepiej rozumie, jak to jest wykorzystywać technologię do kontrolowania i szpiegowania obywateli – być może to dlatego ich obawy są tak duże. Departament Obrony doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak łatwo wykorzystywać smartfony w takich celach. Z drugiej strony ta decyzja ma bardzo polityczne podłoże. Komu jednak tak naprawdę może wyjść to na dobre? Koniec końców Stany Zjednoczone są w szachu. Z ich sytuacji nie ma do końca skutecznej drogi ucieczki, nie przy tak szalonych aspiracjach i chęci dominowania na rynkach międzynarodowych.

Chińska Republika Ludowa jest już nie do zatrzymania

Chiny wydają się krajem, którego nie da się skontrolować. Nie tak dawno skazano władze Państwa Środka zmusiły biofizyka He Jiankui do zakończenia badań nad edycją genów nienarodzonych dzieci, których efektem były bliźniaczki Lulu i Nana. Wiadomo zatem, że Chiny mają dostęp do technologii tego typu – niewykluczone, że są one już wykorzystywane przez rząd ChRL. Podobnie jednak nie wiemy, jak działa postęp militarny USA. Teorie spiskowe? Jak najbardziej. Pomimo tego nie są to kwestie, które jesteśmy w stanie regulować prawnie – legislacja międzynarodowa kończy się na tym, co widzimy.

Zasadniczo możemy się bać wszystkiego, pokazywać winnych palcami, czy – jak w przypadku niektórych departamentów w USA – wręcz panikować i podburzać konsumentów przeciwko konkretnym markom. Możemy także pogodzić się z tym, że nikt nie jest w tym konflikcie niewinny. Nasz europejski stoicyzm mógłby w tym wypadku być przykładem dla innych krajów, choć niekoniecznie dobrze rozumiemy realia i nastroje innych nacji.

Dla nas bezpiecznie jest stać na uboczu i skupiać się na własnych interesach. Dla Tajwańczyków natomiast walka o swoje wartości narodowe i walka z kontynentalnymi Chinami jest czymś personalnym. Tak samo jak dla mieszkańców Indii przełamywanie dominacji Państwa Środka na ich rynku było i jest kluczowym procesem w uzyskaniu wzrostu, który wypracowują na własny rachunek. Temat Chin niewątpliwie podgrzewa dyskusje. Kraj ma wielu sojuszników w Europie, Afryce czy Azji, lecz ma również wielu potężnych wrogów w tych samych i innych regionach świata. Nawet ci wrogowie przeważnie skazani są jednak na handel i współpracę z Państwem Środka.

Wróćmy do Xiaomi. Kumulacja geopolityki wokół firmy, która po prostu chce się rozwijać

Firma Xiaomi wielokrotnie podkreślała swój apolityczny charakter. Umieszczenie jej na czarnej liście przez władze USA to cios w mniejszym stopniu finansowy, a bardziej PR-owy oraz marketingowy. Rynek amerykański nie był priorytetowym „targetem” tej marki. Inwestuje ona przede wszystkim w rodzimych Chinach. Bez rzetelnych dowodów nie możemy stwierdzić, czy Xiaomi współpracowało z rządem, czy też armią. Akceptując oskarżenia pod adresem wschodnich marek bez stuprocentowej pewności co do ich rzetelności, możemy dojść do wniosku, że należy zbanować w zasadzie każdą markę z Chin. Specyfika tego kraju jest trudna do zaakceptowania w kapitalistycznych, liberalnych realiach. Faktem jest jednak, że polityka Państwa Środka wpływa na wiele firm, które działają w sektorze prywatnym w skali międzynarodowej. Nie wiemy tylko, których firm to dotyczy, a także w jakim stopniu.

Nie oznacza to jednak, że cierpieć ma niewinna firma. Konflikt wszedł na salę sądową. Stwierdzenie, że Xiaomi nie miało związków z chińską armią, nie byłoby końcowo dla nikogo zaskoczeniem. Z drugiej strony równie łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym firma faktycznie pracowała na rzecz wojska ChRL. Problemem jest tutaj brak konkretnych informacji, przez co każdy wynik może wydawać się sensowny. Być może bardziej odpowiednim podejściem byłoby skupienie się na działaniach chińskiego rządu, a nie konkretnych marek.

Co dalej dla fanów Xiaomi?

Xiaomi to firma, która przeszła daleką drogę i raczej nie będzie się zatrzymywać z powodu dokumentu Departamentu Obrony USA. Może to jednak negatywnie nastawić do niej konsumentów. Warto pamiętać o tym, że to marka, która jest w pewnym sensie symbolem transformacji biznesu z Państwa Środka. Firma przeszła od kopiowania rozwiązań zachodnich firm po osiągnięcie spektakularnego rozwoju i rozpychanie się na rynku. Już nie jako szeregowy gracz, a innowator. Historia Xiaomi oraz całej wojny handlowej między Chinami a USA się tu nie kończy – na kolejne kroki przyjdzie nam czekać. Istnieje także szansa, że USA zdecyduje się jednak na usunięcie Xiaomi z czarnej listy. Na to prawdopodobnie poczekamy nieco dłużej. Warto przy tym zwrócić uwagę na potencjał sądowych krucjat niezadowolonych inwestorów, którzy mogą sporo stracić na ciągłym zmienianiu zdania przez władze.

Źródła: CNBC, techthelead.com, Nature.com