Pokemon GO jest jedną z najbardziej dochodowych gier mobilnych, z jakimi mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich kilku lat. Co prawda liczba aktywnych graczy nie jest zbyt imponująca, jednak są oni skłonni do wydawania na prawdziwych pieniędzy. W ciągu 3 lat studio Niantic zarobiło na tym tytule aż 2,65 miliarda dolarów!
Mogłoby wydawać się, że Pokemon GO nie jest zbyt zaawansowanym projektem. Nic bardziej mylnego. Nie wiem, czy Niantic Labs od samego początku chciało zarobić fortunę korzystając z popularności marki Pokemon, czy pomysł ten zrodził się dopiero później. Jednak przedsięwzięcie to pokazuje, jaki sukces może odnieść projekt posiadający porządne zaplecze techniczne oraz dobrze wykorzystujący potencjał znanej marki. Prawda jest taka, że Pokemon GO zarobiło tak dużo pieniędzy dzięki dwóm czynnikom. Pierwszym z nich jest wydany wcześniej Ingress. Drugi to oczywiście pieczołowicie szlifowana przez Nintendo marka Pokemon. Dzięki temu wokół Pokemon GO zgromadziła się jakby nie patrzeć spora grupa zaangażowanych graczy, którzy korzystali z dobrze zbalansowanego systemu mikropłatności.
2,65 miliarda dolarów z mikropłatności w Pokemon GO to spory sukces
Czy pamiętacie, co się działo w lipcu 2016 roku, kiedy to cały świat zaczął łapać wszechobecne Pokemony? Nowa gra studia Niantic od razu stała się najczęściej pobieranym tytułem w sklepach Google Play oraz Apple AppStore. Z kolei gracze od samego początku dość chętnie wydawali swoje pieniądze na dodatkowe Pokeballe, inkubatory, lury i inne akcesoria, które ułatwiały (tj. przyspieszały) rozgrywkę. Kto chciał, mógł grać w Pokemon GO bez wydawania pojedynczej złotówki. Sam tak robiłem. Jednak prędzej czy później nadchodził moment, w którym człowiek decydował się na wydanie tych kilku złotych, żeby zamienić je na PokeCoinsy. Co prawda można było je otrzymywać w nagrodę za obronę Gymów. Jednak Niantic znalazło bardzo sprytny sposób na nienachalne sięganie do naszych kieszeni.
Cykliczne eventy i Community Days zachęcały do korzystania z mikropłatności
Początkowo graczom wystarczyło zwykłe łapanie Pokemonów i przejmowanie okolicznych Gymów. Każdy z nas miał wtedy jasno określony cel: złapać je wszystkie. Przy czym pierwsza fala “kieszonkowych stworków” ograniczała się do 146 Pokemonów z regionu Kanto, przy czym 3 z nich były regionalne. Dlatego też pierwszy gracz, który “złapał je wszystkie“, miał w swoim Pokedexie zarejestrowane jedynie 144 stworki. Był nim nowojorczyk Nick Johnson. Do kompletu brakowało mu 2 Pokemonów, które mógł złapać jedynie poprzez podróż do Europy i Azji. Oczywiście pierwsza generacja składa się z 151 stworków. Pozostała piątka, czyli 3 legendarne ptaki (Zapdos, Articuno i Moltres) oraz Mewtwo i Mew pojawiły się w grze wraz z kolejnymi aktualizacjami.
Pierwszy event okolicznościowy dotyczył Halloween, a kolejny świąt. Niantic dość szybko zauważył, że specjalne wydarzenia nie tylko przyciągają więcej graczy, ale skłaniają ich również do wydawania pieniędzy. Dlatego też studio zaczęło się zastanawiać, w jaki sposób może zwiększyć zaangażowanie graczy. Tutaj z pomocą przyszły specjalne weekendowe wydarzenia, czyli eventy Community Day. Charakteryzują się one możliwością złapania ciekawego Pokemona, którego ewolucja otrzymuje wyjątkowy atak. Dodatkowo gracze są zachęcani do aktywności poprzez bonusy w postaci np. zwiększonej ilości otrzymywanych punktów doświadczenia. Jednak, żeby w pełni skorzystać z wszystkich atrakcji, przydawały się specjalne przedmioty. Te z kolei były dostępne w specjalnych (i przecenionych) boxach.
Jeden z najciekawszych eventów dotyczył drugiego po Pikachu najbardziej rozpoznawalnego Pokemona. Chodzi oczywiście o Eevee. Community Day z Eevee trwał aż 2 dni (a dokładniej dwa trzygodzinne okna). Wydarzenie to przyciągnęło wielu graczy, również tych, którzy nie grają w Pokemon GO na co dzień. Event ten był tak popularny, że w okolicach wrocławskiego rynku widziałem sporo grup całych rodzin szukających skupisk Eevee.
Harry Potter: Wizards Unite nie powtórzy sukcesu Pokemon GO
Szczerze mówiąc, to chyba nikt nie zakłada, że Niantic Labs zarobi dzięki Harry Potter: Wizards Unite tyle samo, co za pomocą Pokemon GO. Co prawda oba tytuły wykorzystują podobne mechanizmy i zapewniają podobnego typu rozgrywkę. Jednak wiele osób, które spróbowały nowej gry ze świata Harrego Pottera, nie zostało przy nowym tytule na zbyt długo. Problem polega na tym, że w Pokemon GO gracze mieli jasny cel. Po pewnym czasie pojawił się również czynnik swego rodzaju rywalizacji. Każdy chciał wbić jak najwyższy poziom oraz wyszkolić silną drużynę w Pokemonów. Z kolei w przypadku Harry Potter: Wizards Unite mamy do czynienia ze zbieractwem przedmiotów, do których nikt się nie przywiązuje. Teoretycznie nowy tytuł Nianticu posiada mechanizm rozwoju postaci. Jednak jest on trochę wymuszony.
Prawda jest również taka, że przy Pokemon GO zostali przede wszystkim gracze, którzy są przywiązani do marki Nintendo. Japończycy zdają sobie z tego sprawę. Dlatego też na Nintendo Switch pojawiła się gra skrojona pod potrzeby nowych graczy. Chodzi oczywiście o Let’s Go Pikachu / Let’s Go Eevee, które integruje się z mobilnym Pokemon GO. Sam mechanizm rozgrywki został również uproszczony do tego stopnia, że nowa gra jest o wiele prostsza od swoich pierwowzorów, czyli Pokemon Red i Blue.
Kolejnym skokiem na kasę będzie Pokemon Masters
Nintendo szykuje dla nas w najbliższym czasie premierę dwóch gier ze świata Pokemonów. Na Switcha zawita kolejna część głównej serii, czyli Pokemon Sword and Shield. Tytuł ten na pewno przyniesie ogromne zyski. Jednak duży potencjał drzemie również w grach na urządzenia mobilne. Dlatego Pokemon Masters zapowiada się na kolejny tytuł, który wyciągnie z kieszeni posiadaczy smartfonów dość pokaźną sumę pieniędzy.
Jak na razie mobilna gra Pokemon Masters zebrała dużo więcej przychylnych opinii niż Pokemon Sword and Shield. Jak taka sytuacja utrzyma się dłużej, to może okazać się, że producenci gier skupią się bardziej na rynku gier mobilnych. Przy pewnej skali jest on po prostu bardziej opłacalny.
Źródło: SensorTower