Afera wokół koreańskiej firmy ciągnie się już parę miesięcy. Dowcipy o wybuchających telefonach znane są już wszędzie.
Powoduje i będzie powodować to ogromne straty wizerunkowe i finansowe. Wszyscy mieli nadzieję, że Samsung rozezna się na temat i przynajmniej wyda jakieś oświadczenie, co spowodowało takie awarie. Problem jest jednak w tym, że Koreańczycy tego nie wiedzą. Nie jest to wbrew pozorom zabawna sprawa.
Okazuje się, że brak identyfikacji zagrożenia związanego z wybuchającymi Note 7 nie wróży dobrze kolejnym produktom Samsunga.
Straty, jakie zanotowali Koreańczycy, są kolosalne. Spadki na giełdzie wyniosły już 20 mld dolarów, a to zapewne nie jest koniec. Sama akcja odzyskiwania uszkodzonych modeli od klientów to straty na poziomie 5 mld dolarów. Najśmieszniejsze jest to, że Samsung podobno wcale nie ma zamiaru wycofywać linii Note ze sprzedaży. Nie mówię oczywiście o modelu Note 7. Ten został wycofany wszędzie, poza Tajwanem, gdzie ma się dobrze i jest sprzedawany na promocji. The Wall Street Journal zainteresował się sprawą wybuchających telefonów i całego marketingu, jaki będzie teraz towarzyszył gigantowi rynku smartfonów. Okazuje się, że rozważane jest nawet wstrzymanie prac nad Samsung Galaxy S8. Nie jest to dobra wiadomość dla koneserów marki, chociaż osobiście wolałbym, aby premiera mojej ulubionej linii telefonów się opóźniła, niż miałbym trafić na bombowy prezent. Samsung działa tutaj bardzo rozważnie. Chcą mieć pewność, że nie wypuszczą na rynek kolejnego bubla, bo byłby to marketingowy strzał w kolano. Po takiej akcji już nigdy by się nie podnieśli i oznaczałoby to koniec marki, a przecież ani oni tego nie chcą, ani w sumie my użytkownicy także. Dla mnie Samsung jest taką fajną konkurencją dla Apple i zmusza ich do pracy nad sobą. Przecież w sieci krąży przeświadczenie, że na rynku smartfonów mamy Samsunga, Apple, długo nic i może niej popularne flagowce. Samsung chce, aby Galaxy S8 było takim odkupieniem win i aby pozwoliło użytkownikom zapomnieć o wybuchowej aferze. Czy zapomną? Nie sądzą! Takie przypadki zawsze pozostają w pamięci i pozwalają nie tylko hejtować, co uczyć się na czyichś błędach. Obstawiam, że znajdzie się taki as, którzy wykorzysta te aferę, jako kryptoreklamę. Niestety, są to zagrywki na poziomie Apple, czy Microsoft. Oni od zawsze uciekają się do takich technik.
Nie dziwią zatem opóźnienia i szukanie usterek w Note 7.
Mechanizm działania jest całkiem zrozumiały. Niestety, jak się okazuje, na tę chwilę firma dalej nie wie, co było powodem awarii Samsungów Galaxy Note 7. Takie postawienie sprawy może budzić nie tylko zdziwienie, ale i zaniepokojenie klientów. Nie wyklucza się, że błąd ma związek z samym akumulatorem, aczkolwiek pewności nie ma. Mógł nawalić zupełnie inny komponent. Inżynierowi marki badają jednak sprawę i obiecują, że już niedługo dowiemy się, co było powodem wybuchów. Na co jednak może implikować jeszcze cała afera? Okazuje się, że rok 2017 może być dobrym rokiem na zakup tego smartfona. Nie chodzi mi o kwestie bezpieczeństwa, bo jednak taka operacja jest operacją wysokiego ryzyka. Chodzi mi o ceny, które ze względu na dziury wizerunkowe mogą ostro polecieć w dół. Także, jeżeli jesteście odważni, chcecie mieć Samsunga na własność, to rok 2017 będzie odpowiednim rokiem na zakup tanim kosztem.