Uwielbiam progres technologiczny. Może dlatego jestem dziennikarzem IT. Lubuje się w nowinkach technicznych, od kiedy pamiętam i każda tego typu ekspansja napawa mnie podnieceniem. Istnieje jednak jeden problem, który niesie za sobą rozwój, a którego znieść nie mogę. To problemy z nazewnictwem standardów. Zawsze to takich rzeczy bierze się banda baranów, którzy nie mogli wcześniej pomyśleć to tym, że za jakiś czas wypuszczą coś nowego na rynek. To samo dzieje się z nowym USB 3.2.
Myślę, że wielu użytkowników cieszy fakt, że standardy USB rozwijają się tak szybko. W końcu dzięki temu coraz szybciej możemy przesyłać dane dyskowe i na pendrive. Nikt chyba płakać nie będzie, kiedy coś robi się szybciej, niż wcześniej. No może tylko wtedy, kiedy obsłużenie tego, będzie trudniejsze. I to za sprawą standaryzacji nazw.
Zacznijmy może od technologii – USB 3.2 już w tym roku pojawi się na rynku.
Jest to fantastyczna wiadomość. USB Implementers Forum podczas targów MWC 2019 ogłosiło, iż tego roku do sprzedaży wejdzie standard USB 3.2. Oznacza to, że już niedługo w sklepach pojawią się zupełnie nowe pamięci zewnętrzne, z którymi będziemy wymieniać dane szybciej. O ile szybciej? Nowy standard zakłada, że będzie to dwa razy szybciej niż do tej pory. Z uwagi na to, że USB 3.2 jest zgodne wstecznie, to bez problemu obsłużymy na nim standard USB 3.1. Będzie on jednak działał z taką przepustowością, jaka dla 3.1 jest przewidziana.
Pamiętajmy też, że są to dane mocno teoretyczne i tylko przypuszczalne.
Co to oznacza? Tak, jak z każdą technologią — rzeczywista prędkość zależy od większej liczby czynników, niż te, wyznaczające minima i maksima w standardzie. To tak samo, jak choćby z sieci internetową. Zakładane prędkości maksymalne są w większości wypadków inne od tych, które na co dzień osiągamy. Wpływ mają długości i rodzaje kabli, sąsiedztwo urządzeń zakłócających, tłumienie propagacyjne itp. Tak samo jest ze standardem USB. W przypadku tego standardu musimy liczyć się z wpływem choćby wydajności samych układów pamięci, obciążenia procesora w danej chwili, stosowanego systemu plików oraz wielu innych.
Nie jest to jednak największy problem – jak zawsze musiało zaszkodzić nazewnictwo standardów.
Nikt tak nie uprzykrza ludziom życia, jak twórcy nazw w standardach. Gdybym miał możliwość, postawiłbym bym im kocioł ze smołą zaraz obok developerów i testerów Windows. W USB pomieszali to teraz tak mocno, że życzę powodzenia w kupowaniu odpowiednich kabelków w sklepach elektronicznych. Powodzenie przyda się także w ich sprzedawaniu. Zacznijmy może od tego, aby przybliżyć charakterystykę wcześniejszych standardów USB. Będzie nam to za chwilę bardzo potrzebne.
Po tyłku dostały wszystkie nazwy ze standardów USB 3.0+.
Ten pierwszy, czyli USB 3.0 to standard zapewniający przepustowość 5 Gb/s. Ważne jest w nim oznaczenie przewodów, które nazywa się SuperSpeed USB. Niestety, później zaczął się mały mętlik. Pojawiło się na rynku USB 3.1 Gen 1, który zapewniał tę samą szybkość. Jaka tu logika? Jakby tego było mało, wprowadzono na rynek USB 3.1 Gen 2, które zapewniało szybkość 10 Gb/s. Obstawiam, że już się pogubiliście. Spokojnie — to dopiero początek. Najważniejsze, abyście pamiętali, że USB 3.0 i USB 3.1 Gen 1 to dokładnie to samo. Komuś się bardzo nudziło i dostał za taką chorą zmianę kupę kasiory, a my się teraz męczymy.
Teraz przechodzimy do najlepszego – coraz większe schodki zaczynają się, kiedy wejdziemy na USB 3.2.
USB 3.2 Gen 1 ( SuperSpeed USB) zapewnia transfer 5 Gb/s. Jest w sumie dokładnie to samo, co USB 3.1 Gen 1 i to samo co USB 3.0. USB 3.2 Gen 2 (SuperSpeed USB 10 Gbps), to transfer 10 Gb/s. Jakby nie patrzeć, jest to samo, co USB 3.1 Gen 2. Dopiero na koniec zostanie nam USB 3.2 Gen 2×2, które po ludzku możemy nazywać SuperSpeed USB 20Gbps. Od razu widać, a jaką przepustowość chodzi. Naprawdę nie mam pojęcia, kto wymyślał te nazwy, ale powinien odstawić grzybki, jakie mu podali.
Tego na prawdę nie idzie ogarnąć.
Później tacy zmęczeni życiem wykładowcy na uczelniach mają bazę pytań, aby wyżywać się na studentach. Gorzej będzie w sklepach i magazynach. Przecież towaru mają tam bez liku, a z autopsji wiemy, że w sklepach typu “Media Teges” średnio znają się na tym, co wciskają klientom. Wyobraźcie sobie takiego biednego asystenta z działu z kablami USB, który będzie miał na półce: USB 3.0, SuperSpeed USB, USB 3.1, USB 3.1 Gen 1, USB 3.1 Gen 2, USB 3.2, USB 3.2 Gen 1, USB 3.2 Gen 2, USB 3.2 Gen 2×2, SuperSpeed USB 20Gbps. Nawet specjalista by się pomylił, a co dopiero taki Rysio w koszulce “W czym mogę Państwu pomóc?”.
Żeby “wesołego lunaparku” nie było za mało, pozostaje jeszcze problem z tzw. zwykłym USB.
Ciekawą informacją jest to, iż nie skorzystamy z maksymalnych prędkości USB 3.2 Gen 2×2 wraz z portem USB-A (czyli zwykłym, najbardziej pospolitym wejściem USB) czy microUSB. Dzieje się tak, ponieważ, USB 3.2 Gen 2×2 opiera się na dwóch kanałach o prędkościach 10 Gbps każdy. No po prostu świetnie to sobie wymyślili. “Łatwiej” się nie dało? Tym, który zapewni osiągi jest USB-C. Zamieszanie jest ogromne i można dostać kręćka. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie używanie nazw handlowych, ale pewnie nie każdy będzie to robił. Są one o wiele bardziej intuicyjne — pokazują choćby przepustowości.
Nie wiem, co za banda oszołomów pracuje w USB-IF, ale życzę im, aby teraz poszli kupić sobie kabelek w jakimś markecie.
Mam też nadzieję, że obsłuży ich jakiś Rysio i będą po odpowiedni kabel biegać kilka razy. Może jak zrobią sobie taki “spacerek”, to mózg wróci im na miejsce. To przecież chore, aby normalny wyjadacz chleba musiał się uczyć specyfikacji kabli na pamięć. Przeciętny człowiek nawet nie wie, czym jest USB — ważne, aby kabel pasował do sprzętu. Oczywiście na tym chaosie skorzystają producenci akcesoriów, stosując dodatkowe, mylące oznaczenia, by sprzedać nam jak najmniej za jak najwięcej — ale pewnie o to chodzi. Ktoś musiał długo myśleć, jak namieszać, aby jeszcze na tym kasę ugrać. Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o… pieniądze!