Od jakiegoś czasu chińska firma Xiaomi bardzo dobrze radzi sobie na naszym rodzimym rynku. Nie jest to przypadek. Mówi się, że chińszczyzna, to szajs za słabe pieniądze, ale w przypadku Xiaomi jakość naprawdę może zadowalać. Firma kusi nie tylko niskimi cenami, ale też bogatą ofertą naprawdę ciekawych produktów. Co prawda, najbardziej kojarzy się z smarfonami i opaską Mi Band, ale okazuje się, że portfolio Xiaomi jest o wiele bardziej rozbudowane, niż nam się z pozoru wydaje. Dużo tracimy na tym, jeżeli zatrzymujemy się tylko na sztampowych propozycjach.
Jestem wielkim fanem marki Apple, z uwagi na integrację sprzętu tej korporacji z systemami operacyjnymi na nich działającymi. Optymalizacja wykorzystywana przez “jabłuszko” i integracja usług jest na naprawdę wysokim poziomie. Trzeba jednak szczerze przyznać, że cena za Apple nie jest na każdy portfel. Nie chodzi też o to, że jest to produkt luksusowy, na który nie każdy może sobie pozwolić. Wiele portali udowadnia, że Apple przegina z wystawianymi cenami, a ich zabawki wcale tak wiele nie powinny kosztować. Co w takim wypadku? Chcemy mieć fajny sprzęt, wyglądający elegancko i to tak, aby nie trzeba było sprzedawać narządów. Z pomocą przychodzi właśnie Xiaomi.
Zacząłem się nad tym wszystkim mocno zastanawiać, ponieważ święta za pasem.
Lubię kupować znajomym pod choinkę elektronikę. Większość osób, które uczestniczą w moim życiu, jest zainteresowana technologią i gadżetami. Jednym z prezentów, który opłaca dać się komuś na Gwiazdkę są smartbandy i smartwatche. Moim zdaniem, w tych rankingach nie ma konkurencji dla Apple Watch, jednakże pieniądze, jakie trzeba na niego wydać, są kosmiczne. To właśnie spowodowało, że szukałem alternatywy. Oczywistym wyborem do pewnego momentu był Xiaomi Mi Band. Opaska jest użytkowa, ma wystarczającą ilość funkcji i kosztuje niewiele. Są jednak cechy, które w tym smartbandzie mocno mnie drażnią. Sprawia to, że nie zawsze się sprawdzi. Przypadkowo, oglądając opaski w jednym ze sklepów stacjonarnych, natrafiłem na inny produkt od chińskiej firmy, czyli Xiaomi Amazfit Bip. Wcześniej nie miałem z nim zbyt wiele do czynienia.
To, co skradło mi serce od pierwszego wejrzenia, to uderzające podobieństwo do Apple Watch.
Zegarek ma dużą, kwadratową i opływową tarczę. Pominę materiały, jakie zostały wykorzystane do stworzenia tego gadżetu. Po chińskiej produkcji nie spodziewam się zbyt wiele i niestety — jest to tandetny plastik. Wiadomo jednak, że jeżeli chcemy kupić taki gadżet do 300 zł, to nie możemy oczekiwać hartowanego szkła. Taki dodatek od razu podniesie cenę produktu. Zastosowanie plastiku sprawia jednak, że maleństwo jest podatne na zarysowania i otarcia. Musimy zegarek użytkować z głową. Sam design produktu wygląda naprawdę efektownie. Przycisk do integracji z smartwatchem znajduje się z prawej strony. Działa on bardzo dobrze. Paski są w różnych kolorach i można je wymieniać.
Xiaomi Amazfit Bip jest wodoodporny i potwierdza to norma IP68.
Nie mam tendencji ściągania opasek, także mogłem to testować do woli. Brakuje mi co prawda szkła na wyświetlaczu, ale sam produkt prezentuje się dobrze. Wyświetlacz jest też dotykowy i działa świetnie, nawet zmoczony. To, co spodobało mi się najbardziej, to możliwość wyboru templatki dla tarczy zegarka. Za pomocą odpowiedniej aplikacji, pobieramy themes’y z sieci i instalujemy na smartwatchu. Są nawet takie imitujące Apple Watch. Znajdą się też grafiki tematyczne np.: Mario Bros, Snoopy, Pokemon, Star Wars. Co więcej, sama tarcz jest niesamowicie czytelna i dobrze widoczna. Literki są wyraźnie i nie ma na niej za dużo informacji. Możemy też zaprojektować własną tarczę, za pomocą specjalnych narzędzi.
Opaska naprawdę świetnie sprawdza się do pomiarów stricte sportowych.
Mamy w niej krokomierz, wbudowany GPS, pulsometr, który świetnie sobie radzi z pomiarem wysokiego tętna. Dla oszczędzania energii pomiar odbywa się co określony interwał czasu. Podczas treningu oczywiście puls mierzony jest w czasie rzeczywistym, a po jego zakończeniu dane są automatycznie synchronizowane z aplikacją. Co więcej, udało mi się uruchomić sterowanie aplikacją Spotify poprzez naciskanie przycisku głównego w Amazfit Bip. Mogę zmieniać, uruchamiać, zatrzymywać, zmieniać utwór i głośność. Za te pieniądze, to jak wygrany los na loterii.
Punktem kulminacyjnym jest bateria, która jest prawie niezniszczalna.
Mało, które urządzenie tak dobrze trzyma na jednym ładowaniu. Wszystko dlatego, że zegarek nie posiada wyświetlacza OLED. Gadżet wykorzystywany intensywnie traci w ciągu dwóch tygodni tylko 30% mocy. Co więcej, naładowanie od 30 do 100 procent zajęło niemal trzy godziny. Sama ładowarka jest bardzo elegancka i mobilna. Biorąc pod uwagę wszystkie cechy, jest to opcja naprawdę warta uwagi. Nada się jednakowo na prezent pod choinkę dla nas samych albo dla znajomych. Kupiłem swojego Amazfit’a w Media Expert za kwotę 219 zł. To praktycznie za darmo! Biorąc pod uwagę, ze Xiaomi Mi Band 4, kosztuje 149,00 zł, ale jest mniej designerski, nie ma wbudowanego GPS i ma mniejszą tarczę, to wolę dołożyć i kupić Amazfit. Jest to opcja, która spodoba się wielu osobom.