Ostatnio zastanawiałem się mocno, jak to jest z moją relacją z Microsoft i Windows. Wielkim fanem produktów to ja nie jestem i zaczęło mi się już wydawać, że może jestem do marki mocno uprzedzony. Aby rozwiać wątpliwości, zainstalowałem Windows 10 na moim ultrabooku. Notabene, chodzi on tam całkiem przyjemnie, nie wiesza się, ale maszynka ma dysk SSD, więc raczej ciężko to zamulić. Pracując jednak z Windowsem i przygotowując dla was różne newsy, doszedłem do wniosku, że nie ja jestem uprzedzony. Microsoft bardzo się stara, aby ludzie nienawidzili systemu Windows.
Nie będę wymieniać listy argumentów za nieużywaniem systemów od Microsoft, mimo że budowałem ją latami. Ilość pozycji przekracza dopuszczalny poziom. Mimo to starałem się nastawić do Windows pozytywnie. Nawet przymykałem oczy na podstawowe błędy i podatności. Microsoft jednak ma chyba w planie zrażanie do siebie ludzi, nawet tych, którzy starają się ich kochać.
Tym razem przegiął Windows 10. Zastanawiam się, ile jestem w stanie wytrzymać bez Photoshopa i znów wrócić do Linuxa na komputerze osobistym.
To, co drażni mnie w Windows najbardziej, to wymuszanie aktualizacji. Nie śmiejcie się. Nie tylko ja mam takie odczucia. Mój kolega z pracy, dojrzały Project Manager jest fanem systemów Microsoft. Ma oczywiście na lapku Windows. Jak wielka jest moja radość, kiedy spracowany pan chce wrócić do domu, zamyka swój system, a ten… informuje, że właśnie ma zamiar się zaktualizować i nie wolno go wyłączać. Proces trwa przeważnie kilkadziesiąt minut. Idzie rzucić nic niewinnym laptopem o ścianę. Mnie takie problemy dotyczą, kiedy zostawiam komputer włączony na noc. Tak, zaraz pewnie przeczytam litanie na ten temat, ale jestem wielkim miłośnikiem trybu stand-by. Zwłaszcza że pracuje długo, robię dużo i zawsze zostawiam zakładki do rana, kiedy dopieszczam projekty. Jakże wielkie jest mój wk… gdy mój system wymyśli sobie, że będzie się aktualizował w nocy. Nie chodzi o sam mechanizm, bo przecież sami sobie takie godziny aktualizacji ustawiamy. Chodzi o to, że mechanizm jest na tyle głupi, że nie obsługuje żadnych wyjątków, w stylu: “Nie aktualizuj, gdy ściągam plik, albo gdy mam otwartą aplikację”. Nie mówcie, że nie przydałaby się taka opcja.
Pomińmy już głupoty z aktualizacją, ale to, co zrobi nam Windows Anniversary Update.
W tym roku Microsoft ma udostępnić nową aktualizację do Windows 10. Z natury update mnie cieszą, ale nie ten. To, co nowego Microsoft chce wprowadzić do Windows 10 (nawet rozszerzenia do Edge) zostało przyćmione przez to, co chcą razem z poprawką przemycić. Pakiet poprawek nosi nazwę Anniversary Update. Oprogramowanie, oprócz nowych funkcji, wniesie także… większą liczbę reklam. Liczba reklam zostanie podwojona. Jakby ich mało było i jakbyśmy mieli system za darmo. No kurde! Rozumiem reklamy w projektach, za które nie płacimy, ale w komercyjnych. To jest jakiś żart. W żadnej z usług, za którą płacę nie jest zmuszany go oglądania reklam.