Każdy, kto posiada Microsoft Windows na pewno zna także jego słynny na cały świat pakiet biurowy Office. Ja osobiscie pamiętam wszystkie wersji począwszy od wersji na Windows 3.11. Muszę szczerze przyznać, że to jedyny produkt Microsoft za którym było mi tęskno po przejściu na Linuxa, bo jakby nie patrzeć, jakby się developerzy Open i Libre nie starali, to nie dogonią MS.
Microsoft już officjalnie planuje premierę najnowszego Office na 22 września. Będzie to wersja dla użytkowników Office 365 Personal i Office 365 Home. Będą oni mogli zrobić to korzystając ze strony office.com. Jeżeli użytkownicy nie zrobią tego ręcznie, to dostaną aktualizację w ramach Windows Update (jak już wiemy Microsoft na siłę lubi uraczać swoich użytkowników nowościami). Reszta poczeka do 1 października.
Prawda jest taka, że dystrybycja Office idzie ostatnio dwiema ścieżkami: oczywiście mobilną, która budzi dużo emocji, ale i tę pulpitową, która to budowała podwaliny rozwoju tego oprogramowania. I najśmieszniejsze jest to, że wersja mobilna już od jakiegoś czasu może cieszyć się nową wersją Office, a pulpitowcy muszą jeszcze czekać. Gdzie tu uczciwość?
Kolejną sprawa jest cena, jaką trzeba będzie zapłacić za pakiet biurowy. Miśki od Office 365 mają ją ZA DARMO, a co… Kto bogatemu zabroni w sumie rozdawać produkt gdzie popadnie gratis. W sumie to miła odmiana dla Microsoft – dać komuś coś za darmo. Sytuacja wygląda jednak mniej wesoło jeżeli chodzi o posiadaczy Office 2013. Ci oto za aktualizację do 2016 bedą musieli zapłacić. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu to Microsoft, gdyby nie fakt, że zmian jest na tyle mało, że póki upgrade jest darmowy, warto go zrobić, ale jeżeli trzeba zapłacić, to już nie koniecznie się to kalkuluje.
Zatem, co nowego oferuje pulpitowa wersja Office 2016. Po pierwsze, wizualizacja zmian w czasie rzeczywistym. Miały to do tej pory tylko wersje webowa i mobilna. Mamy także większą intergrację z chmurą, chociaż to może raczej nie zadowolić przeciwników publikowania danych w sieci. Dodatkowo jeszcze:
- bardziej rozbudowany moduł do sprawdzania i poprawy gramatyki
- nowy sposób formowania tabel przestawnym
- większą integrację z Bing (ale po co to komu w erze Google?)
- lepsze wersjonowanie plików (i tak nie przebiją SVN i Git)
- dopieszczony design
- nowe templatki kolorystyczne (jeden dedykowany dla Win 10)
- moduł “tell me” zamiast pomocy (nie widzę różnicy)
- definiowanie poziomu uprawnień dla konkretnych userów (ciekawe, zupełnie jak GitLab)
Wszystko pięknie, ładnie, ale nie wygląda to tak, żebyśmy skakali z radości. Czterech liter nie urywa, ale co tu można nowatorskiego zrobić? Jednak mimo tego postaram się dorwać do nowego Office na dłużej, bo lubię nowości, nawet, jeżeli są to tylko wodotryski, które mają kłamać, że niby dostajemy nową wersję. Wymieniając pudełko do płyty, zawsze można wyobrazić sobie, że to nowa płyta, ale trzeba do tego dużych pokładów wyobraźni i chyba pokłady większośc użytkowników w końcu się wykończą.