Kiedy pierwszy raz zobaczyłem przeglądarkę Edge byłem pełen nadziei, że Microsoft wypuścił coś, co zmyje brud po Internet Explorer. Zaznaczam — kiedy ją zobaczyłem. Gdy zacząłem jej używać — czar prysł. Nie działały skrypty Java, miała problemy z podstawowymi stronami WWW. Na wyliczenie problemów potrzebowałbym osobnego artykułu, co zresztą zrobiłem jakiś czas temu. Wiem jednak, że znaleźli się tacy, którzy zaczęli jej używać i zapewne cierpią. Zwłaszcza że dalej nie ma nawet rozszerzeń.
Microsoft obiecywał rozszerzenia dla Edge już od jakiegoś czasu, ale na obietnicach się skończyło. Tak samo było w przypadku Internet Explorer. Co prawda, ta przeglądarka miała extensiony, ale ich ilość była tak “przytłaczająco wielka“, że nie było wiadomo, co wybrać. Jakby, ktoś miał wątpliwości, to była ironia/sarkazm, wstawić, co wolicie, bo dobrze wszyscy wiemy, że ilość wtyczek do IE można policzyć na palcach jednej ręki i to nie specjalnie umiejąc liczyć. Także, wysoki poziom frustracji w tym momencie jest mocno uzasadniony. Smutne jest też to, że ta sytuacja trwała mimo, że Internet Explorer długo był liderem rynku. Taka sytuacja jest wręcz niedopuszczalna, ale powiedzmy, co było, a nie jest… No właśnie. Patrząc na Edge i śledząc jej rozwój mam wrażenie, że nic się nie zmieniło. Użytkownicy tejże przeglądarki nie mogą doczekać się obiecanych rozszerzeń. Przecieki z Microsoft mówią jednak, że takowa ma nastąpić już lada moment. Powiem szczerze, że jakoś ciężko jest w to uwierzyć. Nawet jeżeli Edge otrzyma możliwość odtwarzania rozszerzeń to po takim czasie oczekiwań, złego PIARu i rzucania sobie kłód pod nogi, mało kto będzie chciał pisać pod nową przeglądarkę Microsoft, a prawda jest taka, że Edge potrzebuje rozszerzeń, jak rybka wody. Patrząc mocno obiektywnie to jedna z ważniejszych cech nowoczesnych przeglądarek internetowych.